PLANSZODZIECKO


Czy może być dla rodzica- planszoholika bardziej przerażająca wizja niż własne, osobiste dziecko, które nie chce grać?
A czy jest lepszy pomysł na znalezienie kompana do gry niż posiadanie takowego we własnym domu?
Otóż nie, nie ( i jeszcze raz, na wszelki wypadek- nie).
A czy są jakieś proste, praktyczne i odpowiednio przetestowane sposoby, żeby w potomku zaszczepić pasję grania?
A tak. Chociaż być może nie wszystkie są aż takie proste, ale w końcu życie jest jak gra, a gra to ciągłe wyzwania.
Od razu zastrzegam, że niniejszy Praktyczny Poradnik Planszorodzica dotyczy dzieci. DZIECI, a nie młodzieży, bo na młodzieży nasza Szacowna Redakcja się nie zna ( ale jak ktoś się zna, to niech napisze).
Zresztą, dla rodziców- nieplanszocholików uczenie dzieci grania też jest przecież świetnym pomysłem.
Kroki postepowania wyglądają mniej więcej tak:

1 .    NIE ZACHĘCAĆ

Dziecko też człowiek i nie lubi działać pod przymusem. Do wielu rzeczy musimy niestety młode pokolenie zmuszać ( „ Ubierz czapkę, jest minus 20 stopni! „ – tak się składa, że dziecko nie koniecznie musi polubić noszenie czapek, ważne, żeby to robiło). A z kolei naciskanie, żeby ktoś coś polubił przynosi efekt odwrotny.
Ale dziecko nas obserwuje. Widzi permanentne sabaty nad planszą i coraz większy natłok pudełek na półce.
Jeśli z dnia na dzień zaczniemy przed małym człowiekiem taniec na linie pt. : „gry są świetne, graj już od dziś” ,to też raczej nie będzie to dla niego fajne.
Dlaczego? Bo my, dorośli, ciągle zachęcamy do takich głupich rzeczy, jak zjadanie całego obiadu, wyłączenie komputera, odrobienie lekcji, nie jedzenie lodów w środku zimy, zachowanie względnej ciszy w miejscach publicznych.
Nie dopisujmy planszówek do tej listy, one nie zasługują na ten los.

2.       DYSKRETNIE I MAŁYMI KROKAMI…
Są na pewno dzieci, dla których kolorowa gruby karton, po której mają przesuwać kolorowe plastikowe przedmiociki będzie od razu wyzwaniem i cudowną zabawą.
Na pewno są.
Ale współczesne dzieci urodziły się w świecie smartfonów, komputerów, internetów i wielkich plazmowych telewizorów. „ Gra” – to jest coś, gdzie dotykasz ekranu i dzieją się różne ciekawe rzeczy, takie, co to się ruszają, podskakują, dzwonią, śpiewają, trąbią, piszczą, migają, gratulują, dogadują… i jeszcze inne rzeczy na pewno też już robią, ale ja nie nadążam.


„ Ej, a pokazać ci coś fajnego? „ – pytamy znienacka któregoś pięknego dnia ( chociaż lepszy byłby chyba dzień niepiękny, taki - niespacerowy). Jeśli odpowiedź będzie twierdząca, to trzeba coś fajnego pokazać. Na przykład wielką figurkę trolla z Blood Rage, albo koło zębate z Tzolkina, kamienie szlachetne ze Splendoru albo coś tego typu .Dziecko musi zobaczyć, że to co robimy to de facto coś, czym się bawimy ( a nic nie działa tak skutecznie, jak prawda, przynajmniej w pewnym wieku).
Przydatne, a i podstępne teksty to:
·         „ Wiesz, że dziś wygrałam grę/ byłam druga/ tatuś mnie ograł
·         „ Dziś gramy, będziesz trzymać za mnie kciuki?”
·         „ Chcesz zobaczyć rozłożoną planszę, tę z figurkami? „
I tak dalej.




3.       PIERWSZA GRA
Tak naprawdę w przypadku pierwszej, najpierwszej gry dobrze byłoby skorzystać z wypożyczalni gier. Albo pożyczyć ją od kogoś. Wtedy nabiera większej wartości jako przedmiot tymczasowy, nie jest jak każda inna, zwykła zabawka, którą się dostaje, się ma, się można pobawić nią kiedykolwiek. Ma to też taki plus, że jak gra nie chwyci, próbujemy z inną (dziecko dzięki temu dowiaduje się, że ma swój gust planszówkowy i bardzo dobrze, a my przy okazji przyglądamy się uważnie, jak dostroić do potomka poziom gry).
Jeśli nawet nie mamy opcji czy chęci skorzystania z wypożyczalni, dobrze by było pójść razem do sklepu stacjonarnego. Porządny sklep z grami wygląda trochę jak sklep z zabawkami. I fajnie wziąć grę do ręki- zobaczyć okładkę, poczuć, ile waży. I podjąć samodzielnie decyzję co do wyboru. Ale wspólne zakupy w Internecie też są fajne.

Przed tą wyprawą planszofarmaceuta zaleca wnikliwe zapoznanie się z treścią opakowania lub konsultację , żeby nie kupić czegoś z pozoru nieźle wyglądającego, a głupiego i bez sensu typu chińczyk, bo każda głupia i przestarzała gra zagraża życiu lub zdrowiu.

4.       PIERWSZA ROZGRYWKA
A teraz przechodzimy do tej części, którą możemy śmiało nazwać trudną.
To, że nasze dziecko jest inteligentne i łapie w lot mnóstwo innych rzeczy nie znaczy wcale, że na dzień dobry wykaże się wirtuozerią gry. Planszówka nie komputer.
Jeśli zasady są na początek ”za trudne”  to nie znaczy, że takie są naprawdę. Mogą być po prostu niejasne, niewarte wysiłku intelektualnego i lepiej pooglądać bajkę i nie chce mi się.
Dlatego- upraszczamy gry. Hasło przewodnie: uczymy się grać. Gramy w  otwarte karty, nie wprowadzamy od razu wszystkich zasad, gramy krótko, żeby nie dopuścić do objawów znudzenia. 10 minut  dziennie jest lepsze niż 20 minut tak ot, na pierwszy raz. Ten czas grania, o ile wszystko się strategicznie dobrze opracuje, będzie się stopniowo wydłużał na życzenie małego gracza, naprawdę.
 Bardzo dobrym pomysłem jest zaczęcie od kooperacji ( „ Potwory do szafy” są pod tym względem genialne, bo po jakimś czasie można już wybrać wariant rywalizacyjny).

I ma być wesoło! Bez dobrej zabawy nie ma dobrej zabawy.

5.       NIE RÓB Z SIEBIE IDIOTY

W grach jest tak, że raz się wygrywa, a raz się przegrywa. Więc nie podkładaj się w grze! Dziwne by było doprawdy, żeby maluch nie mający pojęcia o graniu ogrywał starszych cały czas (no, chyba, że faktycznie tak jest). Niektóre dzieci po przegranej płaczą, złoszczą się i ogólnie wspólna zabawa niewesoło się kończy. Dawanie dziecku wygrać dla własnego świętego spokoju tylko utwierdzi go w przekonaniu, że ma wygrywać zawsze, że tylko wygrywanie jest fajne, a poza tym- niczego się nie nauczy, bo po co się starać i kombinować, skoro i tak zawsze się udaje?
A jak to zrobić, żeby i wilk był syty i owca cała? Pomagać.  Na przykład tak:
·         „ Mogę ci coś podpowiedzieć?„
·         „ Jesteś pewien, że tak będzie dobrze?„
·         „ Ja na twoim miejscu… , ale zrobisz, jak uważasz „
I oczywiście wsparcie :
·         „ Ale świetny ruch zrobiłeś”
·         „ Ale to fajnie wymyśliłeś”
·         „ Masz o wiele więcej punktów niż poprzednim razem! „
Itd.
Po jakimś czasie podpowiedzi nie będą potrzebne, a walka wyrównana.

Prawdę mówiąc czasami zdarza  mi się czegoś … jak by to powiedzieć…  troszeczkę nie zauważyć, nie zrobić optymalnego ruchu. Ale każdemu się może zdarzyć, prawda?  



6.       PRZEGRANA TO NIE PROBLEM
Dorośli nie umieją przegrywać, a co dopiero dzieciaki. Więc skoro się nie podkładasz, to co zrobić, kiedy faktycznie młody człowiek „przewali” grę?
Sprawa wygląda następująco: albo chcemy wychować planszówkowicza, albo lidera wyścigu szczurów.  Dlaczego gramy w gry? Bo to jest fajne. Bo miło spędzamy czas. Bo uczymy się nowych rzeczy. Bo ćwiczymy mięsień mózgowy. Bo są ładne. Bo mamy wspólne tematy, bo nas coś łączy.  Zawsze na koniec dziękujemy sobie za grę, gratulujemy zajętego miejsca ( tak, w grze dwuosobowej można być albo ostatnim, czyli przegranym, albo zaszczytnym zdobywcą drugiego miejsca! ) . Trzeba wychwycić pozytywy- „ Ostatnio zdobyłeś 10 pkt. , a dziś już 15, idziesz jak burza! „ .


7.       INNE
·         Gry pokroju „ Splendor” czy „ Lords of Waterdeep” można rozłożyć i chwilę się pobawić w ramach bardzo uproszczonych zasad. Ma to taki plus, że dziecko czuje się bardzo docenione i wciągnięte w świat „ dorosłych„  gier. Minusem jest to, że wymaga to ogromnych zasobów cierpliwości i opanowania.


·         Gadanie o grach to podstawa planszoholizmu. Więc niech wie, w co i z kim dziś gramy, pokażmy w komputerze, co zamówiliśmy, a wspólne „ robienie wypraski” naprawdę łączy pokolenia.
·         W Internecie jest mnóstwo kanałów o grach, więc można czasem razem obejrzeć taki filmik, zwłaszcza, że powstają już filmiki o grach właśnie dla dzieci.

Pomijając niskie i egoistyczne zapędy posiadania w domu kogoś do planszy… wspólne hobby z dzieckiem i wspólne spędzanie czasu w taki sposób powinno zaprocentować i w rozwoju małego człowieka i naszej z nim relacji. Czyli- warto.
                            


Komentarze