Żyjąc
na Ziemi, nie wiedzieliśmy, że Czerwona Planeta to nie tylko
zapisane w liczbach warunki geofizyczne – że jest tu coś więcej,
co definitywnie zmusi nas do zmiany naszego podejścia do
terraformacji planety
Początki
i mrzonki
Wydawało
nam się, że dobrze wiemy, na jakiego rodzaju przeszkody napotkamy
po dotarciu na Czerwoną Planetę, że jesteśmy przygotowani na nie
pod względem merytorycznym i praktycznym. Wszystko zostało
skalkulowane, a załoga wytrenowana i wyposażona. Jednak misja
kolonizacji obcej planety zawsze niesie ze sobą ryzyko
nieoczekiwanych wydarzeń, nieplanowanych strat, a nawet porażki.
Początkowo
zakładano, że
wyruszymy jedynie z podstawowym stanem wybranych surowców.
Zdecydowana większość korporacji chciała wysłać swoje załogi z
określoną sumą
gotówki,
która
wystarczyłaby jedynie na przysłowiowe „wbicie łopaty” na
Marsie i kilka drobnych usprawnień.
Jednak
taki początek byłby niezmiernie trudny. Na szczęście zanim misje
doszły do skutku, wynaleziono urządzenia, dzięki którym
nie tylko pierwsi kolonizatorzy, ale każde pokolenie miało mieć do
dyspozycji bazową ilość węgla,
tytanu i sadzonek drzew zdolnych przeżyć w trudnych marsjańskich
warunkach. Podobnie było z maszynami do produkcji energii i ciepła.
Ta pozornie minimalna ilość pozwoliła nam później skupić się
na terraformacji, a nie na walce o przetrwanie.
Finalnie,
opuszczając Ziemię,
wieźliśmy w ładowni obliczone
przez naukowców,
niezbędne dla pierwszego pokolenia, zapasy surowców
i pieniędzy. Mieliśmy również
gotowy plan realizacji kolejnych projektów.
Otrzeźwiające
lądowanie
Każda
korporacja, choć nie przyznała tego w żadnym oficjalnym
oświadczeniu, dostrzegła wkrótce,
że trzeba przestać się oszukiwać. Bo chociaż mogliśmy
podjąć się wykonania wielu działań, to najzwyczajniej w świecie
na wszystko nie wystarczyłoby nam zasobów
i funduszy.
Wiele
projektów
było wręcz na wyciągnięcie
ręki, lecz nie mogliśmy wprowadzić ich w życie. W przypadku
jednych nie pozwalały na to panujące warunki (temperatura, stężenie
tlenu w atmosferze i liczba oceanów)
na Marsie, które
należało jak najszybciej dostosować do planowanych. A w przypadku
drugich najpierw należało zająć się wydobyciem surowców
lub rozbudować elektrownie albo kosztowne ciepłownie, które
umożliwiały wdrażanie
kolejnych, bardziej wymagających inwestycji.
Czym
zająć się najpierw? Wybór
pozornie był szeroki, mogliśmy rozbudowywać elektrownie,
ciepłownie, zająć się budową miast, obsadzać teren lasami,
roztapiać lodowce i tworzyć oceany, wydobywać rudy żelaza oraz
tytanu, a nawet hodować mikroby lub większe zwierzęta.
Mogliśmy też po prostu pójść
w inwestycje przynoszące realny dochód.
Ci,
którzy
przybyli jako pierwsi, wybrali właśnie pieniądze. Wiedzieli, że
projekty zrealizowane w pierwszym i drugim pokoleniu odegrają
fundamentalną rolę w powodzeniu całej misji. Należało
odpowiednio rozbudować źródła
finansowania, które
w przyszłości pozwoliłyby na wdrażanie coraz to bardziej
zaawansowanych technologii i kosztownych projektów
przekształcania atmosfery i terenu Marsa.
Terraformacja
Czerwonej Planety okazało
się wyczerpującą misją, która
trwała dziesiątki lat. Ciągłym wyścigiem z czasem i z innymi
korporacjami.
Rozpoczyna
się wyścig
Teoretycznie
wszyscy wyruszyliśmy tutaj kierowani wspólnym
celem: przekształcenia Marsa w możliwą do zamieszkania przez ludzi
planetę, aby ulżyć przeludnionej Ziemi. W rzeczywistości jednak
dyrektorzy korporacji myśleli o 3P: pieniądzach, powiązaniach
(biznesowych i politycznych) oraz prestiżu. Zatem wyścig o miano
najlepszego terraformatora trwał!
Mieliśmy
świadomość, że im
więcej zmian w panujących na
planecie warunkach wprowadzą inni, tym mniej zostanie dla nas. Każdy
jeden stopień temperatury, każdy procent tlenu podniesiony przez
pozostałych nieodwracalnie przeobrażał panujące na planecie
warunki pogodowe i atmosferyczne. Podobnie było z terraformowaniem
powierzchni – budową miast, zalesianiem terenów,
roztapianiem lodowców
i zamienianiem ich w oceany. Ten, kto dokonał zmian, zyskiwał po
kilkakroć.
Każde
z pokoleń, żyjąc,
myślało i wdrażało kolejne
projekty z myślą o następnych pokoleniach. Żadne pokolenie nie
mogło być samolubne, wydać funduszy na nierentowne inwestycje.
Gdyby tak postąpili, wówczas
ci, co nastali po nich, znaleźliby się w sytuacji podobnej do tej z
pierwszego pokolenia – wdrażaliby jedynie tanie technologie lub
zrealizowaliby dosłownie jeden lub dwa projekty. A w tym czasie
pozostałe korporacje wprowadziłyby ich znacznie więcej, co wręcz
pogrzebałoby nasze szanse na zwycięstwo.
Co
więcej, ciągły wyścig z czasem wykańczał wszystkich. Zżerał
nie tylko zasoby finansowe i materiałowe,
lecz także dusze.
Ciemna
strona Marsa
Żyjąc
na Ziemi, nie wiedzieliśmy, że Czerwona Planeta to nie tylko
zapisane w liczbach warunki geofizyczne – że jest tu coś więcej,
co definitywnie zmusi nas do zmiany naszego podejścia do kolejności
działań terraformacyjnych.
Już
w pierwszych latach po wylądowaniu wyraźnie odczuliśmy istnienie
pewnych metafizycznych czynników
– w końcu nazwa Mars wywodzi się od imienia rzymskiego boga
wojny. A element walki miał wkrótce
przejawiać się wśród
przybyłych tu załóg.
Mars
wkradał się do ludzkich serc.
Nagle
okazywało się,
że jedni kradli drugim wyhodowane w laboratoriach mikroby lub
zwierzęta, przekierowywali trajektorie lotu asteroid, aby
jednocześnie podnosiły
temperaturę na planecie i
niszczyły sadzonki drzew innych korporacji. Czasami przejmowali
kopalnie innych korporacji lub niszczyli ciepłownie...
Im
bliżej było końca
terraformacji, tym więcej pojawiało
się nieczystych posunięć.
Zaczęła się walka o zajęcie ostatnich wolnych terenów,
a nasza opieszałość mogła zostać bezwzględnie wykorzystana
przez innych.
Im
więcej terenów
leśnych sąsiadowało z danym
miastem, tym było cenniejsze, bo tym lepsze będą w nim panować
warunki życia. Nietrudno zbudować miasto na pustkowiu, ale trudno
jest obsadzić je lasami lub osadzić je w miejscu sąsiadującym z
terenami zielonymi.
Na
szczęście nie dochodziło
między nami do otwartych walk
lub przejęć terenów
– przynajmniej zagospodarowana ziemia stanowiła tu jakiś pewnik.
Podobnie zresztą nikt nie mógł
nam odebrać zdobytych tytułów.
Oczywiście
na tytuły nie tylko mieliśmy sobie zasłużyć, lecz także
musieliśmy je odpowiednio szybko wykupić i ubiec w tym pozostałe
korporacje. Czy to zaimplementowane technologie, zbudowane miasta,
obsadzone tereny leśne – specjalizacja w danej dziedzinie dawała
szansę na zdobycie tytułu. A zdobyty tytuł w ostatecznym
rozrachunku dawał nam znaczną przewagę nad pozostałymi
korporacjami.
Pod
sam koniec misji, gdy okazji na zdobycie przewagi w terraformowaniu
Marsa było coraz mniej, rozpoczął się wyścig
po inną formę
wyróżnienia – nagrody. Jak zwykle kto pierwszy, ten lepszy.
Prestiż ponad wszystko!
Gdybyśmy
mogli cofnąć czas
Gdybyśmy
mogli cofnąć czas i ponownie wyruszyć na misję z pewnością
chcielibyśmy uniknąć popełnionych błędów,
wdrożyć lepsze technologie. Zapewne też inaczej rozplanowalibyśmy
kolejność realizowanych projektów.
Przykładowo
rozbudowa elektrowni i ciepłowni miała kluczowe znaczenie tylko do
pewnego etapu, gdy podnosiliśmy temperaturę na Marsie. Dlatego
przeinwestowanie w tym obszarze skutkowało w późniejszym okresie
brakiem wolnych środków
na budowę miast lub chociażby założenie hodowli mikrobów.
Pomimo
osiągniętego
przez ludzkość zaawansowania technologicznego i precyzji wyliczeń
wyprawa na Marsa za każdym razem byłaby w znacznym stopniu zależna
od losu. W rzeczywistości moglibyśmy tylko przypuszczać, jakie
szanse i wyzwania czekają kolejne pokolenia. Za każdym razem nasza
historia mogłaby potoczyć się inaczej.
Komentarze
Prześlij komentarz